Na listopadowy City Trail jechałem bez sprecyzowanych oczekiwań. Za mną niemal 3 tygodnie przerwy od treningów. Ok, był jakiś sport, truchtanie, rower ale generalnie nic intensywnego. Poluzowanie diety w połączeniu z mniejszą aktywnością od razu poskutkowało dodatkowymi 2,5kg. Achilles wciąż daje o sobie znać ale mam zgodę na treningi, na razie z umiarkowaną intensywnością, bez rytmów, bez interwałów.
Przed niedzielnym biegiem udało mi się zrobić raptem 3 treningi bo bieganie wznowiłem w czwartek. Niedzielny bieg miał być więc startem treningowym, na przetarcie. Na bieg pojechaliśmy odpowiednio wcześniej, gdyż chciałem jeszcze przed startem zrobić swój trening. Po błyskawicznym odebraniu numerków ja szybko ruszyłem na trening a chłopaki – Łukasz i Filip – marzli w wozie (sorki chłopaki!). Wyszło mi 8km rozbiegania w umiarkowanym tempie bo tylko tyle zdążyłem pobiegać – tak na „zabicie” bolących mięśni po ciągłym z soboty. Normalnie dobrze znoszę ciągłe ale po takiej przerwie każde przyspieszenie się odczuwa. Organizm przyzwyczaja się ponownie do wysiłku i konsekwentnie pokazuje jak bardzo protestuje przed każdą próba szybszego biegania. Tętno jest sporo wyższe niż „normalnie”, bolą nogi w trakcie, są bóle mięśni po treningu. Minie ale teraz trzeba z tym żyć i powoli trzeba wrócić do gry. Z tym powoli to jest też ciężko bo głowa od razu chciałaby szybko. To sprawia, że tempa są dalekie od „rekreacyjnych”. Niemal każdy trening biegam za szybko. To potrwa pewnie jeszcze parę dni zanim wrócę na właściwy tor. Nie raz miałem roztrenowanie i zawsze wygląda to podobnie. W moim przypadku mam taki własny miernik dobrej formy. Kiedy jestem w dobrej dyspozycji to jestem w stanie bez ciągłego patrzenia na zegarek biegać rozbiegania i biegi ciągłe z dokładnością do 5 sekund na kilometr. Teraz…. Pożal się boże. Jeden kilometr 4:30, kolejny 4:45, następny 4:20 po to, aby kolejny biec znów 4:30. Jestem kompletnie rozregulowany.
Wracając do samego biegu – w niedzielę przywitała nas cudowna jesienna pogoda. Ciepło, jak na tę porę roku bo pewnie powyżej 5 stopni. Akurat, kiedy startowaliśmy to było idealnie słonecznie. Słońce świeciło prosto w twarz, wręcz oślepiało. Po prostu bosssko. Trasa też była super. Po kałużach i błocie z października nie było śladu. Było twardo, ziemia miejscami była wręcz zmrożona. Jak na trial to super warunki.
Start planowo: dokładnie o 11 rozpoczęło się nasze 5km po bardzo ładnej leśnej trasie. Po przebiegnięciu pierwszych 200-300 metrach wyprzedził mnie Daniel Karolkiewicz. Najpierw pomyślałem sobie, że ma roztrenowanie i dlatego biegnie tak wolno po czym spojrzałem na zegarek i mnie zmroziło – 3:10 min/km. 😉 O fak! On biegł normalnie, to mnie powaliło. Natychmiast włączyłem hamulce. Pozwoliłem się wyprzedzić kilkunastu osobom i znalazłem grupkę, w której ustabilizowałem tempo w okolicy 3:40 min/km. I tak sobie 3:40-3:45 biegłem kolejne 2 kilometry. Na trzecim kilometrze zwolniłem. W zasadzie bez jakiegoś uzasadnienia. Po prostu wydawało mi się, że biegnę za szybko. Powrót z roztrenowania, trening tuż przed startem, dzień wcześniej ciągły, bóle mięśni, zmęczenie – to wszystko przeczyło idei szybkiego biegania w tempie, w jakim rozpocząłem bieg. Następne dwa kilometry pobiegłem więc dużo luźniej, tak w granicach 3:50-3:55. Gdzieś na 4 kilometrze wyprzedził mnie Michał Orzeł. Ale ale… Co on robi wyprzedzając mnie na 4 kilometrze!? Później się okazało się, że wystartował 2 minuty po nas z kolejną grupą. Spóźnił się na start agent. Ha ha! Ale sunął imponująco, jak pendolino. Troszkę mnie zmotywował bo ostatni kilometr ostro przyspieszyłem na 3:35. To cieszy bo pokazuje, że bieg nie był „na oparach” i był zapas… 🙂
Wynik 18:45, 20 sekund lepszy niż przed miesiącem. Nie ma rewelacji, do życiówki daleko ale szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że „z marszu” mogę utrzymać średnie tempo w granicach 3:45 min/km. Przed biegiem planowałem raczej bieg w okolicy minimalnie poniżej 20 minut. Stwierdzam więc, że jest dobrze.
Ten sprawdzian pokazuje przede wszystkim jedną, ogromnie ważną rzecz. Nadchodzi grudzień, rozpoczynam przygotowania do nowego sezonu. Po pierwsze biegam (!) a rok temu siedziałem w domu lecząc kontuzję. Po drugie, do sezonu przygotowawczego startuję z handicapem w okolicach 15-20 sekund na kilometr w porównaniu do sezonu poprzedniego. To bardzo, ale to bardzo dobrze wróży wynikom w 2016 roku. Po trzecie – mam już wstępnie zaplanowane przygotowania i jestem pewien, że jak wszystko wypali to będę w przyszłym roku o wiele lepiej przygotowany do sezonu, niż w tym roku. Po prostu będę lepszym i szybszym zawodnikiem. 🙂
Do boju!
A na sam koniec kilka słów do organizatorów biegu. Kochani – życzyłbym sobie, aby wszystkie imprezy biegowe były tak fajne jak Wasza. Ciekawa trasa, dobra organizacja, super klimat, świetni zawodnicy na starcie. Nie ma medali, nie ma koszulek, nie ma zbędnego blichtru. Jest za to rozsądna opłata startowa w wysokości całych 20 PLN a na mecie jak na sezon jesienno-zimowy przystało ciepła herbata i zupa zamiast tradycyjnej butelki wody. Da się? Da się! Nic dziwnego, że cykl rozkwita i z każdym biegiem gromadzi na starcie większą liczbę uczestników. Brawo.
Alek wymiata!Energii i sukcesów na kolejene 40 lat:)