Witam.
To mój pierwszy wpis na tym blogu, mam nadzieję, że da się przeczytać :). Kilka dni temu Aleksander zaproponował dołączenie do grona autorów współtworzących bieganiepo40.pl, a że właśnie takim biegającym czterdziestokilkulatkiem jestem, dlaczego nie spróbować?
Pewnie na początek wypadałoby skreślić parę słów o sobie, ale niech na razie wystarczy opis z profilu, na więcej obiecuję znaleźć miejsce w oddzielnym wpisie.
W niedzielę 28 maja wybrałem się śladem pewnego „jeźdźca bez głowy” (sami zobaczcie) do Łomianek, gdzie na płaskiej, atestowanej 10-kilometrowej trasie odbyła się trzecia edycja Biegu Łomianek im. Ireny Szewińskiej. Start miał pokazać formę na tydzień przed Półmaratonem Weteranów, głównym wydarzeniem tej części sezonu. Niekoniecznie na 100%, bardziej taktycznie, ale mocno. Nie było w planie mierzenie się z tegorocznymi wynikami z Maniackiej Dziesiątki i OSHEE 10k, ale wynik 35:xx powinien być osiągnięty, najlepiej w negative split.. Już samo to byłoby dla mnie osiągnięciem z grupy tych wiekopomnych, gdyż w ostatnich latach sztuka przebiegnięcia drugiej części biegu szybciej niż pierwszej ani razu mi się nie udała.
Zgodnie z prognozami niebo od rana bezchmurne, lekki wiaterek i szybko robi się ciepło. Fajno, tylko jak tu wyrwać się z łóżka na czas kiedy większą część poprzedniego wieczoru i sporą nocy spędziło się na bardzo głośnym PGE Narodowym przy okazji KSW 39? Głowa bolała mnie już po 3 godzinach imprezy, do domu wróciłem po 2:00 w nocy i jeszcze ciężko było zasnąć. A o 7:30 pobudka … Rano głowa jeszcze lekko ćmi, na wszelki wypadek połykam tabletkę, szybkie śniadanie (banan i kanapka z miodek – zero oryginalności) i w drogę. Dobrze, że dzień wcześniej odebrałem w biurze zawodów pakiet startowy, zawsze to kilkanaście minut snu więcej.
W Łomiankach melduję się kilka minut po 9:00, szybko się przebieram i ruszam na rozgrzewkę. Na bieżni trwają zawody dzieci. Niestety, krótszy niż zwykle sen i wrażenia poprzedniego wieczoru szybko dają o sobie znać. Pomimo wolnego tempa rozbiegania pasek pokazuje tętno na poziomie I zakresu. To raczej nie będzie mój dzień … Ale nic, plan to plan, akcent przed startem trzeba zrobić. Obowiązkowe rozciąganie, kilka przebieżek i na start. A tam kilka znanych twarzy : Michał Orzeł, Mariusz Marszał (w sobotę – jak przystało na prawdziwego psychopatę biegowego – leciał Półmaraton Zegrzyński), Tomek Walerowicz, Jędrzej Josypenko, Lubomir Lubas. Będzie z (albo może za) kim biec.
10:00, ruszamy! Pierwszy kilometr zupełnie poprawnie – 3:27, drugi szybciej – 3:23. Zaczynałem już szybciej, ale tym razem nie o to chodziło. Rzut oka na zegarek i – zaskoczenie – tętno już mocuje się z poziomem 160, czyli w granicach 95% mojego maksa. Będzie ciężko.
Biegnę w drugiej grupce, prowadzonej przez Michała, razem z Mariuszem, Jędrzejem, Marcinem Stupakiem i Karolem Galiczem. Tomek Walerowicz i trzech innych chłopaków już kawałek przed nami. Trzeci i czwarty kilometr bardzo poprawnie, po 3:30 ale wiem, że długo tak nie utrzymam. Na trzecim km pierwszy punkt nawadniania, kawałek za nim pierwsza z wielu kurtyn wodnych. Postanawiam nie omijać żadnej.
Jędrzej szarpie tempo, gonią za nim Mariusz i Michał, z tyłu zostaje Karol a ja przez kolejne 2-3km biegnę razem z Marcinem. Trasa biegnie przez częściowo zacienione (na szczęście) uliczki na których w wielu miejscach stoją kibice z wodą w butelkach (trafia mi się jedna – dzięki!) i wężach wyciągniętych z ogródków. Mieszkańcy Łomianek – jesteście wielcy, bez Waszej obecności i pomocy byłoby dużo trudniej. Piąty i szósty kilometr pokonujemy w tempie ok 3:35.
Chłopaki kilkadziesiąt metrów przed nami się tasują. Przed wybiegnięciem z powrotem na Warszawską do przodu wyrywa Mariusz, za nim trzyma się Michał, Jędrzej jakby słabnie, podobnie jak biegnący od początku na czwartej pozycji Rafał Owczarek. Jest coraz cieplej, lekki wiatr nie przynosi ulgi, biegniemy od kurtyny do kurtyny. Zostaję nieco z tyłu, na zakrętach kontrolując co się dzieje za mną, a … nie dzieje się nic. Czy raczej wiele już się nie zmieni. Siódmy i ósmy kilometr (ten ostatni znów po bocznych uliczkach i częściowo po szutrze) zaliczone po 3:39, dziewiąty (tradycyjnie dla mnie najgorszy) – 3:43. W zasadzie po 8km powinienem zacząć długi finisz, ale jakoś nie mam z czego i po co. Rekordu i tak nie będzie, podium open oczywiście też nie a pozycja w kategorii wiekowej niezagrożona. Biegnę jakieś 20-30 metrów za Rafałem, Marcin Stupak goni biegnącego jako szósty Jędrzeja. I tak już zostaje.
Na ostatnim kilometrze przyspieszam, ostatnie 300 metrów biegnąc już całkiem swobodnie w tempie około 3:10/km ale niespecjalnie starając się gonić kolegów przede mną. Ostatecznie kończę w czasie 35:41, co jest najgorszym wynikiem na 10km w tym roku. Ale trzeba przyznać, że to wynik cały czas o ponad pół minuty lepszy niż jakikolwiek inny na „ateście” osiągnięty przed 2017 rokiem.
Po biegu gasi pragnienie świetny sok z kiwi i jarmużu zagryzany nie gorszą tortillą. Miła odmiana w stosunku do innych biegów.
A na osłodę zostaje pierwsze miejsce w M-40 i nagroda wręczana przez patronkę biegu, Panią Irenę Szewińską. A obok mnie – na trzecim stopniu podium – staje Lubomir, podobnie jak ja Podopieczny Wojtka.
Aleksander szalał w Bielsku, Radek świetnie pobiegł w Pruszkowie, za tydzień spotkamy się w Murowanej Goślinie na Półmaratonie Weteranów. Coś czuję, że pokażemy, że warszawscy mastersi potrafią szybko biegać. Pod warunkiem, że się wcześniej dobrze wyśpią :).
Projekt Breaking2. Czy maraton poniżej 2 godzin jest w ogóle możliwy?
Sportowe wakacje czyli rzecz o roztrenowaniu
Mistrzostwa Europy Masters w Maratonie – Wrocław 2017
Deszczowa życiówka w 7. Półmaratonie im. Janusza Kusocińskiego