Bieg o Puchar Burmistrza Gminy Świerczyniec wypadł dokładnie pierwszego dnia mojego obozu sportowego. Nie czułem się tego dnia dobrze. Poprzedni wieczór to wielogodzinna podróż samochodem, potem nieprzespana noc – po prostu nie mogłem zasnąć a na domiar złego męczyło mnie przeziębienie. W sobotę 8 lipca zebraliśmy się wcześnie rano i bodajże ok. 10 byliśmy już w Świerczyńcu.
Na miejscu zastaliśmy atmosferę jak na majówce. Parking przy boisku piłkarskim na trawce. Biuro zawodów przy remizie strażackiej. Po drugiej stronie boiska rozstawiona była wielka scena, kilkadziesiąt stolików, parasole, grill – słowem majówka pełną gębą. Do tego dopisywała pogoda. Pomimo, że zbierało się cały czas na deszcz to jednak z nieba świeciło ciepłe słońce. Jak na bieganie to było wręcz upalnie.
Trasy nie znałem, biegu też nie. Wszakże bieg był znaleziony trochę „z łapanki”. Miałem startować w Wiśle, w półmaratonie górskim ale kiedy zobaczyłem, że zapisało się niewiele osób to zrezygnowałem. Wszakże chodziło mi o to, aby się nieco przetrzeć w zawodach a nie tylko przebiec po nagrody. Wybrałem bieg w Świerczyńcu z uwagi na długą listę uczestników. I nie zawiodłem się bo na starcie stanęło około 300 osób. Parking pusty o 9.30 szybciutko się zapełniał i o 10.00 próżno było szukać wolnego miejsca.
Rozgrzewkę skróciłem do minimum z uwagi na upał. Start o 11, w największy upał. Trudno, warunki są takie same dla wszystkich. Zaraz po starcie wytworzyła się czołówka – 4 chłopaków plus ja. Otwarcie było bardzo szybkie, za szybkie dla mnie ale bieg był jaki był, grzech było odpuścić i zostać. Szybko z czołówki odpadł jeden z zawodników. Kilometr, drugi a ja wciąż na zegarku widziałem tempo poniżej 3:20 min/km. Pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie to w połowie będą mnie zbierać z asfaltu. Na szczęście od 3 kilometra czołówka mocno zwolniła. I to miałem wrażenie, że bardzo mocno bo chyba o około 10 sek/km. To był czas dla mnie. Wyszedłem na prowadzenie o pociągnąłem grupę. Po kilometrze oderwałem się, zrobiłem kilkadziesiąt metrów przewagi i dalej biegłem sam. Na piątym kilometrze czas był wciąż piorunująco szybki, szybszy od ojej oficjalnej życiówki na piątkę.
Jednak mocny start plus pogoda i moje osłabienie zrobiły swoje. Od 6. kilometra zaczęło być bardzo ciężko. Jak biegło mi się swobodnie tak nagle jakby mi ktoś przypiął odważniki do butów. Zwolniłem i przemęczyłem dwa kolejne kilometry. Skutek był taki, że na 8. kilometrze niespodziewanie zostałem doścignięty przez jednego z chłopaków i zamiast pewnie dowieźć do mety pierwsze miejsce na ostatnim kilometrze przyszło mi stoczyć mocną batalię. Cały 8. kilometr biegliśmy razem. Widziałem zmęczenie na twarzy mojego towarzysza. Wiedziałem, że mam przewagę – on stracił masę sił, aby mnie dojść i już ledwo biegł. Ja, zmęczony ale jednak przez ostatnie 3 kilometry biegłem niemal treningowym tempem.
Kiedy kilkaset metrów przed metą podkręciłem tempo na około 3:15 min/km usłyszałem za sobą: – Biegnij! Ja już nie mam sił. To był moment, a którym przyspieszyłem na maxa. 200 metrów do mety, zakręt i finiszowe 100 metrów do mety pod górkę.
Wbrew pozorom nie było łatwo. Wygrałem ale na mecie stawiłem się tylko 3 sekundy przed drugim zawodnikiem. Wynik 34:34 to mój najlepszy czas na 10km w tym sezonie. Trasa, mimo że płaska okazała się wcale nie taka łatwa. Sporo na niej było krótkich podbiegów i zbiegów, co sprawiało, że tempo było dość zmienne. Na dodatek ta pogoda… Dawno nie biegłem w takiej duchocie!
Nagrody symboliczne, one w ogóle dla mnie nie były istotne. Puchar, a jakże, ogromny 😉 podkreślający rangę zawodów. Na pewno dla Świerczyńca to jedna z głównych imprez sportowych w roku. Ogólnie impreza bardzo udana. Super, że w takich małych miejscowościach odbywają się takie biegi. Po raz kolejny potwierdza się moje spostrzeżenie, że na Śląsku jest gigantyczne grono biegaczy i gdzie by się nie pojechało to na starcie jest kilkaset osób. Nawet w Świerczyńcu. 🙂
Jedyny minus imprezy – posiłek. Była nim karkówka z grila. Organizator nie pomyślał, że są osoby, które się tego nie tkną… Na kuponie na posiłek był obrazek browarka. Ustawiłem się więc w kolejce po browarek w nadziei, że dostanę ale nic z tego. Browarek nie przysługiwał. Trzeba było na kuponie narysować karkówkę (hehe).
No ale poza tym było super. Łukasz też dobrnął do mety – totalnie zmasakrowany przez upał, z obtartą stopą ale dobiegł. Gratulacje!
PS. Ten bieg był moim debiutem w Draczyński Team!
Projekt Breaking2. Czy maraton poniżej 2 godzin jest w ogóle możliwy?
Sportowe wakacje czyli rzecz o roztrenowaniu
Mistrzostwa Europy Masters w Maratonie – Wrocław 2017
Deszczowa życiówka w 7. Półmaratonie im. Janusza Kusocińskiego