Jestem maratończykiem-wolnobiegaczem. Ale co to ma do opery!?

Co rusz w internetach słychać jak podnosi się dyskusja czy pozwolić „wolnobiegaczom” biegać te maratony czy też nie? Umówmy się, iż „wolnobiegaczem” nazywamy osobę, która zwykle kończy swoje biegi gdzieś w okolicy limitu czasu lub wręcz poza limitem.
Front stoi jak na wojnie. Z jednej strony okopują się „szybkobiegacze” ze swoimi hasłami: Nie wolno! Zabronić! Oni robią sobie sami krzywdę! To niezdrowe!
Jak to zwykle bywa w okopach po drugiej stronie argumenty zgoła odwrotne: Biegamy dla przyjemności! Nie ścigamy się! Czerpiemy przyjemność z konwersacji i towarzystwa innych biegaczy!
Walka na froncie co rusz się zaostrza, zwykle przy okazji maratonów i półmaratonów, podczas których zwykle Ci „szybsi” wyżywają się na tych „wolniejszych”. Consensusu nie ma jednakże postaram się przemierzyć zwaśnionych w poprzek dzierżąc w ręku białą flagę.
Tak się złożyło, iż jestem świeżo po obejrzeniu spektaklu Teatru Polskiego w Bielsku-Białej „Boska!”. Kto nie wie, to „Boska!” jest sztuką, komedią o Florence Foster Jenkins. Tak zupełnie przypadkiem, niedawno na którymś z kanałów TV był również film fabularny o jej życiu więc możliwe, iż nawet osoby nie znające sztuki miały okazję obejrzeć film.
A więc Florence… Gorąca miłośniczka opery zawsze marzyła o karierze śpiewaczki. Pech chciał, że przyroda (niektórzy mawiają: bóg) poskąpił jej talentu muzycznego. Florence była jednak była nieugięta i pomimo życiowych przeciwności (zmagała się ze śmiertelną w owych czasach chorobą) postanowiła spełnić swoje marzenia. Skrócę historię jej życia do kluczowego faktu – Florence nagrała płytę, która stała się bestsellerem w Stanach Zjednoczonych. Pod koniec swojego życia spełniła swoje marzenie i wystąpiła w nowojorskiej Carnegie Hall. Zmarła miesiąc po tym koncercie.
Florence nazywana jest „najgorszą śpiewaczką świata„.
Ona sama zasłynęła swoją słynną sentencją:
„Ludzie mogą mówić, że nie potrafię śpiewać. Ale nikt nie może powiedzieć, że nie śpiewałam”.
A jaki cała ta historia ma związek z maratonem?
W całym maratonie wyróżniłbym 4 grupy uczestników:
- „szybkobiegacze” – zwykli walczyć o swoje cenne sekundy. Za cel stawiają sobie zwycięstwo albo pobicie określonej bariery czasowej. Tych jest najmniej, może ułamek procenta. Ich motywacją są nagrody, sława i rywalizacja.
- „zwykli uczestniczy” – zwykle mają za sobą już kilka maratonów a w każdym kolejnym stawiają sobie za cel przebiegnięcie go w określonym czasie. Tych jest najwięcej. Zwykle mniej lub bardziej regularnie biegają, niektórzy z trenerami, inni w grupach biegowych. Motywuje ich głownie walka z samym sobą. Maraton jest dla nich miejscem, w którym przełamują własne bariery. Najczęściej przybiegają na metę między 3 i 4 godziną biegu.
- „debiutanci” – nie mam tu na myśli zaawansowanych biegaczy debiutujących w maratonie ale całą rzeszę osób, dla których przebiegnięcie maratonu jest niczym zdobycie Mount Everestu dla himalaisty. Część z tych osób, spełniona, nigdy nie pobiegnie kolejnego maratonu. Inni, zmotywowani, szybko wskoczą do grupy drugiej.
- „wolnobiegacze” – osoby, które nie ścigają się z nikim, nie pędzą po kolejny rekord życiowy a po prostu powolutku stąpając z nogi na nogę starają się dotrzeć do mety. Ich motywacją nie jest sława, przełamywanie barier. Są to zwykle osoby, które z własnego wyboru biegną tak, a nie inaczej. To osoby, które po prostu cieszą się atmosferą wielkiego biegowego święta i nie zważając na innych w swoim wolnym tempie zmierzają do mety. Zwykle jedyną rzeczą, z która walczą jest limit czasu określony w regulaminie biegu wynoszący często 5-6 godzin.
A ponieważ nie wiedzieć dlaczego ta ostatnia grupa zwykle wzbudza najwięcej emocji i kontrowersji to postanowiłem rozprawić się z powszechnie obowiązującymi mitami o wolnobiegaczach.
Mit 1: „Wolnobiegacze” niszczą sobie zdrowie
Zakładając, iż mowa o osobach, które jednak są przygotowane do przebycia dystansu 42 kilometrów to nie ma wielkiej różnicy w przebyciu maratonu w tempie 3:30 min/km a 6:00 min/km. Wiadomo, iż wysiłek osoby biegnącej szybciej trwa krócej ale koniec końców jedna i druga osoba przebywa dokładnie ten sam dystans.
A czy niszczą sobie zdrowie? W mojej ocenie w takim samym stopniu jak zawodnicy ścigający się w czołówce biegu. Ani dla jednych, ani dla drugich tego typu bieg nie jest obojętny dla zdrowia. Stawy cierpią i u jednych i u drugich. Problem nie bierze się z dystansu czy tempa. Problem zwykle wynika z innych czynników niż sam maraton, chociażby z nadwagi. Ale koniec końców – zakładając, iż jedni i drudzy przystępują do biegu w dobrym zdrowiu, jedni i drudzy trenowali i są przygotowani na przebiegnięcie zadanego dystansu w zakładanym czasie – obie grupy ukończą zmagania cali i zdrowi.
Mit 2: „Wolnobiegacze” konają na trasie
No cóż… Pewnie są tacy, którzy z trudem dobiegają do mety. Ale popularna „ściana” wygląda podobnie niezależnie od tempa biegu. Nigdy nie widzieliście biegacza z czołówki, którego dopada ściana? Czy aby, tylko Ci wolniejsi z trudem dobiegają do mety? Ściana dopada wszystkich po równo a jej przyczyną nie jest tempo biegu samo w sobie a zwykle przeszacowanie swoich możliwości lub po prostu błędy w odżywianiu w trakcie biegu.
Jak uważacie – kogo pierwszego dopadnie ściana?
Zawodnika przygotowanego na bieg w tempie 4:00, który w wyniku brawury rozpocznie maraton po 3:45 i w takim tempie przebiegnie pierwszą połowę dystansu?
Czy też „wolnobiegacza”, który jest przygotowany na bieg po 5:30 ale z racji, iż jego „biegowe towarzystwo” truchta po 6:00 właśnie w takim tempie postanowi przebiec cały dystans?
Mit 3: „Wolnobiegacze” nie mieszczą się w limicie czasu
Tak, owszem, zdarzają się osoby nie mieszczące się w limicie. Jednak myślę, iż w tej grupie nie znajdziemy przysłowiowych „wolnobiegaczy” – oni świadomi biegną wolno i znają regulaminowe limity czasów w poszczególnych biegach. W tej grupie w dużej mierze znajdziemy osoby, które albo debiutują w maratonie albo dopadły ich jakieś problemy na trasie i po prostu starają się na siłę ukończyć bieg mimo przeciwności.
A co w przypadku, gdy osoba nie mieści się w regulaminowym limicie czasu?
W tym przypadku, niezależnie od przyczyny stoję twardo na stanowisku, iż taka osoba nie ma prawa kontynuować biegu. Optymalnym rozwiązaniem, praktykowanym w niektórych biegach jest mikrobus/autobus podążający za biegiem. Taki autobus zbiera z trasy wszystkie osoby, które zrezygnowały z biegu lub przekroczyły zadany w punkcie kontrolnym limit czasu i tym samym zapewnie bezpieczny transport na metę.
Autobus to rozwiązanie wydawałoby się optymalne. Ale co z osobami, które mimo wszystko chcą kontynuować bieg? W mojej ocenie takie osoby stwarzają poważne niebezpieczeństwo i powinny być natychmiast usunięte z ulicy. Kategorycznie nie powinno się pozwolić na kontynuowanie biegu. Byłem świadkiem sytuacji, kiedy to, daleko za pojazdami zamykającymi bieg, biegły (a raczej szły) osoby w stronę mety. Pół biedy, jeżeli podążają do mety chodnikiem, nie stwarzając dodatkowego zagrożenia. Ale byłem świadkiem, gdy podczas któregoś Maratonu Warszawskiego takie osoby kontynuowały bieg ulicą! Tymczasem na ulicy był już otwarty ruch i jeździły nią normalnie samochody i autobusy! DRAMAT! Pomijając niebezpieczeństwo, które stwarzają to czy organizator ponosi odpowiedzialność w przypadku wypadku takich osób? Wydaje się, że nie. Ale ciekaw jestem co powiedzą „media” jeśli dojdzie do wypadku? Zapewne, że do wypadku doszło na trasie lub w trakcie maratonu…
Dlatego kochani, wszystkim którzy przekraczają limit czasu mówię stanowcze: STOP!
Mit 4: „Wolnobiegacze” mogą równie wolno pobiegać sobie po górach, po co pchają się na maraton?
Tu odpowiedź jest prosta: dla atmosfery biegu, dla towarzystwa znajomych (są całe grupy „wolnobiegaczy”, które umawiają się grupowo na konkretne maratony). Pytanie jest dla mnie niedorzeczne. Bo tak samo można zapytać dlaczego maratończycy ścigają się na asfalcie, skoro mogliby pojechać w Bieszczady i pościgać się w „Rzeźniku”.
Ot, tyle ode mnie. Ciekaw jestem Waszego zdania.
Myślę że „Mit 1” często nie jest mitem. Czasami biegam z Klientami biegającymi w różnym tempie – raczej wolniejszym niż szybszym – i naprawdę bardzo często biegacze „amatorzy”, biegający wolno nie potrafią biegać. Chodzi o samą motorykę, zaburzoną stabilizację i popsute wzorce ruchowe. Bardzo często można zobaczyć osoby biegające z bardzo rozstrzelonymi do zewnątrz stopami, często z „zapadającym się” biodrem i innymi dysfunkcjami ruchowymi, które potem przekładają się na to, że często kończą u fizjoterapeutów lub ortopedów z większymi problemami.