Moja relacja z tegorocznej edycji Biegu Łomianek mogłaby się w zasadzie zakończyć na tytule. Hasło „Jeździec bez głowy” najlepiej oddaje to, w jaki sposób pobiegłem w tym biegu… W 2015 roku w zająłem 21. miejsce w Open z czasem 41:05. 41 minut dało mi 5. miejsce w kategorii wiekowej. Dodatkowo pomimo upalnej pogody start okrasiłem rekordem życiowym. Nic dziwnego, że w tym roku zajechałem do Łomianek z o wiele większymi oczekiwaniami. Wszakże ten biegacz, który biegał tu rok temu obecnie biega w innej lidze a o tamtej życiówce też już nikt nie pamięta…
W sumie to sam sobie nadmuchałem balon oczekiwań. Nie brałem tego dnia pod uwagę innego wyniku jak kolejny rekord życiowy – niezależnie od warunków jakie panowały. A warunki były delikatnie mówiąc trudne – wysoka temperatura i nie natarczywe, ale jednak intensywne słoneczko. No i tu niestety szybko przyszedł lodowaty prysznic. Skoro uwierzyłem, że jestem już takim super biegaczem to i wystartowałem jak super biegacze, w czołowej grupie. Liczę: jeden, dwa, trzy…. jedenaście. Jedenaście? Skąd w tak „jarmarkowym” biegu aż jedenastoosobowa czołówka? Na pewno zaraz się zaczną kruszyć – pomyślałem. Oj nawet nie przeczuwałem jak bardzo się przeliczę…
Pierwszy kilometr jak marzenie 3:32, tętno zajebiste. Bomba! Ale kiedy tylko wszystkim dookoła zapikały zegarki to poczułem natychmiastowe szarpnięcie. Głowa podpowiadała: „A co tam! W końcu jestem zajebiaszczym biegaczem, nie będę odpuszczał takich leszczy. W końcu to oni mieli odpaść a nie ja.” 😉 Trzymałem się pleców Michała Orła a ten tradycyjnie krzyczał już do mnie: „Alek! Za szybko! Alek! Za szybko!”. Na to moja głowa odpowiadała: „Znów krzyczy, że za szybko? A niech sobie krzyczy, wszak jestem taki zajebisty, że nie odpuszczę!”. Na drugim kilometrze zegarek wykrzyczał mi już 3:22 a moje tętno poszybowało w okolice tylko o 4 uderzenia niższe od HRmax. Wprawdzie trzecie kilometr był minimalnie wolniejszy ale w zasadzie w tej fazie biegu byłem już całkowicie ugotowany. Kiedy na czwartym kilometrze wybiło mi na zegarku tętno maksymalne to uświadomiłem sobie, że bieg dla mnie wkrótce się skończy i niestety stanie się to daleko przed dziesiątym kilometrem.
Dociągnąłem może do piątego kilometra mijając go w tempie w sumie niewiele wolniejszym od życiówki na piątkę. W tym momencie od dobrego kilometra bolała mnie kolka. Nie pamiętam kiedy ostatni raz podczas biegu złapała mnie kolka. Ale to chyba dowód, że to już było maksymalne dojechanie. W tym momencie tez skończył się mój bieg a zaczął się mój ultramaraton do mety… Mógłbym więc cały tegoroczny Bieg Łomianek podzielić na dwie fazy: start na 5km i smętne snucie się do mety, które właśnie rozpoczęło się po piątym kilometrze. Zwolniłem więc do około 3:45 i modliłem się, aby ten bieg czym prędzej się skończył. Było mi wszystko jedno które miejsce zajmę. Chciałem po prostu znaleźć się już na stadionie.
Bieg skończyłem z dość fatalnym czasem w granicach 36:40. To mój najsłabszy start na 10km w całym 2016 roku… Nic dziwnego, skoro pobiegłem jak debil lub tytułowy „Jeździec bez głowy”.
Sam bieg, jak się okazało stał na piekielnie wysokim poziomie. Podium open w całości pobiegło na 33 z przodu (gratki dla trzeciego Sebastiana). Wspomniany Michał Orzeł nabiegał piękny czas 35:09 (gratulacje!) pokazując mi gdzie raki zimują i zarazem wygrywając M30. Podium w kategorii M40 w całości poniżej 35:30 (zwycięzca M40 niewiele powyżej 34!!!) pokazuje jak długa droga jeszcze przede mną…
A ja… Skoro nabiegałem o całe 5 minut i 21 sekund lepszy czas niż rok temu to chyba powinienem się cieszyć, nie? To dlaczego się kurrrrna nie cieszę! Co? Hmm…. (zimny prysznic)
Gratulacje dla organizatorów. Impreza zrealizowana znakomicie. O ile w zeszłym roku można się był o jeszcze przyczepić do paru rzeczy o tyle w tym roku wszystko było już na tip-top. Podziękowania też dla mieszkańców Łomianek, którzy gorąco nas dopingowali na trasie i spontanicznie wspomagali wodą.
Do zobaczenia za rok! Mam nadzieję, że wrócę jeszcze szybszy i… nieco mądrzejszy.
PS. Pizza po- była przednia. Dzięki Piotrek i Łukasz za naprawę mojego kiepskiego humoru. 🙂
Jednak jak się samemu nie przewrócisz … Jakbym czytał o sobie przed PMW. Brak pokory i niedostosowanie do warunków na trasie to pewny sposób na przeszarżowanie. Dlatego czasem warto słuchać zegarka i nie dawać zmiany jak ledwo gonisz za gościem w taką pogodę z czasem na życiówkę 😉
Ale doświadczenie to rzecz cenna zawsze – a główny start przed Tobą jeszcze. To niego nie wolno spiep… 🙂 Ja będę miał sprawdzian na dychę w upale w niedzielę – i znów posłucham zegarka 🙂 Na przyśpieszanie jest czas w drugiej połowie biegu.
[…] Łomiankach, tydzień wcześniej nie wyszło, o czym można tu poczytać. Przegrałem z upałem i własnymi ambicjami. Jadąc do Bielska studiowałem więc […]
[…] niedzielę 28 maja wybrałem się śladem pewnego „jeźdźca bez głowy” (sami zobaczcie) do Łomianek, gdzie na płaskiej, atestowanej 10-kilometrowej trasie odbyła się trzecia edycja […]