Pierwszy w 2016 roku start wypadł w Miłkowie k. Karpacza. 10km po górach świeżo oprószonych śniegiem, w pięknej scenerii i fantastycznej atmosferze.
W sumie to do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy wystartujemy w tym biegu. Ja miałem w ciągu 2 dni w nogach niemalże 50 kilometrów, nogi wciąż bolały i kompletnie nie czułem się zmotywowany, aby wystartować. Przecież przy takim samopoczuciu nie ma szans na dobry wynik. Kiedy usiedliśmy w piątek do kolacji to przy stole zaczęły się narzekania: ja – zmęczony, nogi bolą, Rafał – niedotrenowany, Edyta – też odczuwała trudy obozu… Każde z nas miało swoje wytłumaczenie, aby nie jechać. Postanowiliśmy zdecydować rano, przy śniadaniu.
Rano przy śniadaniu Rafał nadal podtrzymywał, że nie startuje, Edyta postanowiła jechać, ja – odpuściłem. Wróciłem jednak do pokoju i przez okno zobaczyłem Edytę i Rafała niemal gotowych do wyjazdu. To był impuls, nagły przypływ ambicji – krzyknąłem, aby poczekali i 5 minut późnej już siedziałem w samochodzie gotowy do wyjazdu….
Na miejsce dotarliśmy w sam raz. Zarejestrowaliśmy się i 40 minut przed startem wyruszyliśmy na rozgrzewkę. Po 20 minutach wróciliśmy i… dowiedzieliśmy się, że start jest przesunięty o pół godziny. Pierwsza myśl – spóźnimy się na obiad! 😉 Ale to nic – niektórzy mieli skomunikowane połączenie autobusowe do Jeleniej Góry i zaczęli narzekać, że nie będą mieli jak wrócić… Zonk. Na szczęście było ognisko i zamykane pomieszczenie, w którym większość z nas czekała na wieści o starcie nerwowo przeskakując z nogi na nogę. Zawsze to lepsze niż czekać na -10. 😛 Finalnie star opóźnił się o około 45 minut a my wystartowaliśmy zmarznięci, bez rozgrzewki.
Wystartowałem niedogrzany bo w końcu rozgrzewkę zrobiłem prawie godzinę temu. To spowodowało, że nie forsowałem mocnego tempa na początku. Dwa pierwsze kilometry przebiegnięte minimalnie pod górę po 4:00-4:20/km, na samym końcu czekał nas ostry podbieg, w zasadzie to była to niemalże wspinaczka na czworakach. 😉 Edyta była przede mną, obserwowałem ją, wszystko podbiegała bardzo swobodnie. To był bardzo imponujący widok widząc jak faceci się męczą pod górę a ona wymija jednego po drugim. Na podbiegach traciłem regularnie do Edyty kilkadziesiąt metrów. Widać, że przy swojej szczupłej sylwetce jest potwornie silna, mnie za to na podbiegach potwornie bolały mięśnie. Za to na zbiegach konsekwentnie odrabiałem. W sumie to całą trójką biegliśmy blisko siebie bo Rafał biegł praktycznie równo ze mną.
Od czwartego do szóstego kilometra znów ostra wspinaczka. Na łagodniejszych podbiegach i wypłaszczeniach przyspieszałem biegnąc a na najbardziej ostrych odcinkach podchodziłem. Biegliśmy w grupie czterech, może pięciu chłopaków i porównując moje tempo marszu pod górę do ich biegu szybko zorientowałem się, iż maszerując nie tracę do nich dystansu za to o wiele mniej się męczę i stabilizuję oddech.
Około 7 km rozpoczęliśmy bardzo ostry zbieg. Puściłem dogi i w dół. Nie biegłem jednak na złamanie karku – było bardzo ślisko, dodatkowo mróz sprawiał, iż łzawiły oczy więc chwilami trudno było się skupić na trasie. Ponownie razem z Rafałem dogoniliśmy Edytę. Chwilę biegliśmy we troje pomagając jej na zbiegach. Finalnie z Edytą został Rafał a ja pomknąłem w dół sam. Nie wiem tak naprawdę ile dystansu nad nimi zyskałem bo nie oglądałem się do tyłu. Wg Edyty było to 400 metrów, ja myślę że mniej…
Do mety pozostały jakieś 2 kilometry. Było lekko z górki lub płasko ale wcale nie biegło się komfortowo. Trzeba było uważać, ścieżki były śliskie a asfaltowe fragmenty były niemal jak lodowisko.
Na końcowe 500 metrów wbiegłem w grupie 3 chłopaków, biegłem trzeci. Kilkadziesiąt metrów za mną była Edyta i Rafał, krzycząc zachęcali mnie abym powalczył jeszcze o 2 te miejsca. Ale ja szczerze mówiąc nawet nie miałem ochoty na jakieś finiszowanie i mega ściganie się o generalkę. To, że w ogóle udało mi się przybiec na metę przed Edytą dawało mi więcej satysfakcji (ha! ha!) niż przesunięcie się z 11 na 9 miejsce w generalce. 😉
Tuż przed metą poczekałem na Edytę. Była w sumie dość blisko i gdyby trasa była z 300-500 metrów dłuższa to pewnie by mnie sama dogoniła. Wbiegliśmy na metę razem. Rafał zatrzymał się tuż przed metą, gdyż biegł „nieoficjalnie”. Na mecie szampan, gratulacje. Edyta oczywiście wygrała – były więc wywiady i zdjęcia… Ja jestem zadowolony z mojego 11. miejsca. Przede mną tylko jeden „czterdziestolatek” więc nie mam się czego wstydzić. Start był na miarę moich możliwości. Biorąc pod uwagę, iż biegłem „na zmęczeniu”, w okresie w którym zaaplikowałem sobie sporą dawkę siły biegowej to wynik jest jak najbardziej w porządku.
Tym startem żegnam się na jakiś czas z górami i wracam do domu. Wydolnościowo czuję, że jest bardzo dobrze. W górach popracowałem sporo nad siłą. Teraz w ramach „odmulenia” na 3 tygodnie zmieniam trening – będzie więcej rytmów, interwałów ale pozostanie wciąż spora dawka siły biegowej. A pod koniec stycznia jeśli dobrze pójdzie znów tydzień w górach…
Podsumowując bieg w Miłkowie, pomimo małych niedociągnięć impreza bardzo sympatyczna. Ludzie uśmiechnięci, chętnie ze sobą rozmawiali na mecie. Przesympatyczny organizator – Bartek. Na mecie było ciepłe jedzenie i herbata, co bardzo ważne zważywszy na temperaturę powietrza. No i mega plus, że pomimo, iż impreza nie jest przeznaczona dla tysięcy, czy nawet setek zawodników to organizatorzy zadbali też o posiłek wegetariański! Wieeeeeelki plus! Nagrody za bieg – symboliczne i było widać, iż to nie one nakręcały uczestników do przyjazdu. Wręcz odniosłem wrażenie, iż największą frajdę sprawiła uczestnikom loteria fantowa, która miała miejsce na samym końcu. Nie ważne co się otrzyma ale te emocje związane z niepewnością, czy aby teraz nie wylosują właśnie mojego numeru – bezcenne! Były biegi dzieci, czyli dodatkowe atrakcje dla… rodziców. 😉
W skrócie – życzę Bartkowi i reszcie organizatorów wytrwałości i entuzjazmu w organizacji kolejnych biegów.
A!!! I jeszcze jedno – najmłodszy zawodnik, który ukończył bieg miał skończone całe 10 lat (numer 164). Szacun młody! Mam nadzieję, że wkrótce dasz popalić starszym kolegom.
Film autorstwa http://www.jeleniagora998.pl/
Galeria zdjęć z imprezy:
Projekt Breaking2. Czy maraton poniżej 2 godzin jest w ogóle możliwy?
Sportowe wakacje czyli rzecz o roztrenowaniu
Mistrzostwa Europy Masters w Maratonie – Wrocław 2017
Deszczowa życiówka w 7. Półmaratonie im. Janusza Kusocińskiego