Zjedzenie klubowych muffinek oznacza tylko jedno – miało miejsce party kończące sezon. Jaki to był sezon? Jednym słowem UDANY. Udany ale też bardzo trudny. Długi, męczący, pełen wyzwań i okresowych trudności. Był to sezon, w którym zrealizowałem wszystkie stawiane przed sobą przedsezonowe cele.
Rok 2016 różnił się zasadniczo od lat wcześniejszych. Przede wszystkim przepracowałem zimę. Solidnie, bez kontuzji. Nie powiem, że bez problemów zdrowotnych bo te, mniejsze lub większe trapiły mnie cały rok ale nie miałem kontuzji, która uniemożliwiałaby mi normalny trening. Mogłem się więc porządnie przygotowywać.
A jakie stawiałem sobie przedsezonowe cele? 20 grudnia 2015 roku popełniłem taki oto artykuł „Miesiąc po roztrenowaniu. Czas na planowanie sezonu 2016”. Akapit na samym końcu mówi co nieco o moich celach na bieżący rok:
Te staram się szacować ostrożnie ale wydaje mi się, iż w 2016 roku stać mnie na zbliżenie się do czasów w okolicy 36-37 min na 10km, około 1:22 w półmaratonie i <3h w maratonie. Czy się uda? Czas pokaże… Ale jak na “Pana w średnim wieku” to byłyby wyniki bardzo, ale to bardzo OK.
Bardzo szybko musiałem te cele zweryfikować bo pierwszy z zakładanych celów (10km w ok. 36 min.) zrealizowałem już w pierwszym starcie, w lutym 2016 roku. Na szczęście jeszcze podczas zimowego obozu sportowego pojawił się pomysł, aby wystartować w Mistrzostwach Polski Masters w Półmaratonie. Chciałem się sprawdzić z najlepszymi w Polsce i marzyłem o walce o medale. Było wiadomo, że zakładane 1:22 tego medalu nie da. Aby myśleć o medalu musiałem biegać grubo poniżej 1:20…
W tymże lutym przebiegłem też półmaraton poniżej 1:19. Poziom mojego biegania w lutym był dla mnie pełnym zaskoczeniem ale dał mi ogromną wiarę w to, co robię i jak robię. W końcu wciąż byłem 100% amatorem trenującym samego siebie…
Mistrzostwa Polski w Półmaratonie okazały się być jednym z najtrudniejszych biegów w całym sezonie. Na całej trasie panował ogromny upał. Pomimo nienajlepszego czasu uważam, że pobiegłem swojego maxa. Najważniejsze było jednak to, że wróciłem do domu z wymarzonym medalem. Brązowy, ale smakował jak złoto. Było to uwieńczenie ciężkiej, ponad półrocznej pracy.
Ze wszystkich celów, które stawiałem sobie przed sezonem brakowało mi tylko startu w maratonie… Nie planowałem się nawet ścigać o medale w maratonie. No ale skoro udało się w półmaratonie to dlaczego nie spróbować powalczyć o kolejny medal w maratonie? W ten sposób kolejne miesiące stały pod znakiem przygotowań do maratonu.
To była pod każdym względem inna połowa roku. Najważniejsze, to to, że do maratonu przygotowywałem się z profesjonalnym wsparciem Edyty Lewandowskiej. Po kilkunastu latach przerwy i powrocie do sportu, ponownie trenowałem z trenerem. Po Stefanie Ruśniaku, Ryszardzie Kopijaszu nastał czas Edyty Lewandowskiej.
Ta zmiana pociągnęła za sobą całą lawinę kolejnych zmian. O wiele mniej startowałem, o wiele więcej czasu poświęcając na sam trening. Zmieniły się też same treningi. Było sporo więcej regeneracji. Pojawiły się też nowe doświadczenia. Korzystając z nieco luźniejszego okresu wakacyjnego pobiegłem pierwszy duży bieg górski, Regatta Leśnik i od razu zająłem 2 miejsce. Potem wyjazd na Mistrzostwa Polski Masters w Biegu Alpejskim i… złoty medal! Kompletne zaskoczenie. Pojechałem sobie jak na wycieczkę, zupełnie do tego startu nieprzygotowany a wróciłem ze złotym medalem. Przecież nie jestem jakimś specem od biegania górskiego. Wręcz przeciwnie – Regatta Leśnik pokazał, że pomimo dobrego wyniku do biegania w górach, na naprawdę wysokim poziomie, droga jest bardzo daleka.
Aż do październikowego maratonu nie startowałem dużo. Wiele startów było robionych „z treningu”. Te starty które były nie dawały mi należytej satysfakcji. Oczekiwałem progresu a tego jak na złość nie było. Wyniki i dyspozycja wystrzeliły same z siebie niecały miesiąc przed maratonem. 1:17 na połówkę, wprawdzie bez atestu ale też zdecydowanie nie biegnąc na 100%, tchnęło we mnie wreszcie wiarę w końcowy sukces naszego wspólnego eksperymentu.
Wynik uzyskany w maratonie zaskoczył wszystkich dookoła ale i mnie samego. Szacowałem swoje przygotowanie na 2:42-2:45 a tu, na niezbyt szybkiej trasie, w dość przeciętnych warunkach pobiegłem na 2:39 z przodu… Cieszyłem się jak dziecko z medalu. Zdobyłem medal na najbardziej prestiżowym dystansie, 42km 195 metrów i to od razu złoty a wszystko w swoim maratońskim debiucie! Czego chcieć więcej!?
Z perspektywy czasu nie jestem w stanie nawet powiedzieć z czego się bardziej cieszę – z samego złotego medalu, czy z uzyskanego czasu i stylu w jakim został uzyskany. Bo był to bez wątpienia mój najlepszy bieg w całym sezonie i chyba zarazem najlepszy bieg w moim dotychczasowym bieganiu „po czterdziestce”. A o mały włos a w ogóle bym nie wystartował….
Po maratonie była chwila odpoczynku i refleksji… Zrealizowałem z nawiązką moje cele na cały sezon 2016. Życiówka <36 minut na 10km, życiówka <1:19 w półmaratonie, magiczny maraton. Do tego 3 medale MP, dwa złote. Muszę przyznać, że moja motywacja do treningu tuż po samym maratonie mocno spadła. Jednak pomimo zmęczenia całym sezonem postanowiłem jeszcze się zmusić do kilku mocnych treningów i skończyć sezon z przytupem 11 listopada biegnąc na 10km.
W ostatnim starcie sezonu udało się nabiegać 34:21 (34:27 brutto) na 10km. Tym samym wywindowałem swoją życiówkę na poziom, o którym przed sezonem nawet nie marzyłem…
Jak więc można podsumować ten sezon? Szalony, owocny, pełen niespodzianek, pouczający, magiczny. Ale też trudny i wymagający. Ale najważniejsze, że na końcu czuję się sportowo spełniony.
Mam tez nadzieję, że trochę frajdy z naszej współpracy miała też sama Edyta Lewandowska. Że choć troszkę pożytku miało Elite Sports – klub, który oboje reprezentujemy (przy okazji zapraszam na nową stronę internetową Elite Sports oraz zachęcam do kontaktu chętnych do współpracy). I finalnie mam nadzieję, że wybaczą mi moi najbliżsi to, że jestem takim egoistą, że biegam… Bieganie zjada lwią część naszego życia prywatnego.
Co mnie czeka w przyszłym roku? Hmm… Nowe wyzwania. Chciałoby się szybciej. Przydałby się też sprzęt i podstawowe suplementy – jakieś witaminy, węgle… Innymi słowy – dobroczyńca, sponsor, mecenas, jak zwał tak zwał. To już byłoby coś i jakaś oszczędność w domowym budżecie bo bieganie wbrew pozorom nie jest wcale takie tanie. Przydałby się na stałe i z większą regularnością jakiś rehabilitant a najlepiej do tego jeszcze odnowa biologiczna… Przydałaby się hala i/lub sala gimnastyczna do treningów w zimie – tak z raz w tygodniu chociaż. No i finalnie przydałaby się praca, która na to bieganie pozwala… Tak wiele rzeczy musi zagrać…. Aż mnie samego to przeraża.
Projekt Breaking2. Czy maraton poniżej 2 godzin jest w ogóle możliwy?
Sportowe wakacje czyli rzecz o roztrenowaniu
Mistrzostwa Europy Masters w Maratonie – Wrocław 2017
Deszczowa życiówka w 7. Półmaratonie im. Janusza Kusocińskiego