Wieliszew – z przyjemnością wracam do tej gminy ilekroć organizuje jakiś bieg. Także tym razem Wieliszewski Crossing jako jeden z pierwszych biegów trafił do mojego kalendarza. Nie dlatego, że prestiż, że stawka, że wynik czy rozgłos ale przede wszystkim z czystej przyjemności biegania. Bo niewiele jest takich biegów, podczas których można doświadczyć tak przyjacielskiej, rodzinnej niemalże atmosfery. Jeżeli do tego dodamy świetną organizację i zawsze wyśmienity catering, ognisko na mecie to poświecenie całej niedzieli na eskapadę do Wieliszewa okazuje się bardzo radosnym przeżyciem.
Właście z uwagi na cechy, o których wspomniałem wcześniej biegam w Wieliszewie dla przyjemności biegania, nie zaś dla miejsc czy nagród – te bywają miłym dodatkiem. Nie inaczej było tym razem. Jestem w samym środku przygotowań do kolejnego maratonu dlatego wraz z trenerem rozważnie wybieramy starty. One są potrzebne ale zbyt dużo startów oznacza, że z kalendarza wypadają kolejne dni, które można poświęcić na trening maratoński. To właśnie był powód, dla którego postanowiliśmy pobiec Wieliszewski Crossing z pełnego niemalże treningu. Nie było redukcji kilometrów, nie było zmniejszenia liczby akcentów. Jedyne co się w tym tygodniu zmieniło to wypadł z kalendarza trening w drugim zakresie – jego miejsce zajął właśnie niedzielny start. No i trochę poprzestawiane klocki pomiędzy dniami. Ale tydzień wcale nie był łatwy. W środę dość szybko pobiegane kilometrówki na bieżni. W piątek trening szybkości, który zawsze bardzo mocno „wchodzi mi w nogi”. W sumie w sobotę wypadł mi najlżejszy trening w tygodniu bo tylko nieco ponad 14km ale i tak zakończony szybkimi rytmami. Czyli nogi za bardzo nie odpoczęły bo przystępując do rywalizacji w nogach było już około 135km w tym tygodniu. I to niestety już dzień przed startem mocno odczuwałem.

Wieliszewski Crossing 2018 ZIMA – na mecie: Jacek Wichowski (zwycięzca), Aleksander Krzempek (2. m-ce)
Ale stając na starcie nie myślę nigdy o bolących nogach, zmęczeniu. Rozgrzewkę zrobiłem bardzo spokojną, spokojniejszą niż zwykle. Podczas rytmów czułem trochę zmęczenie w nogach ale nie przeszkadzało mi to za bardzo. Byłem dobrej myśli. Start się przedłużył. Wyścig kolarski zakończył się później niż planowano i rozgrzewkę trafił szlag. 20 minut opóźnienia. Wprawdzie schowałem się do hali sportowej ale kiedy już ustawiliśmy się na starcie zostaliśmy zaskoczeni nagłą „częścią oficjalną”. To kwiaty dla Patrycji Bereznowskiej, to tort urodzinowy, to przemówienie. Super, fantastycznie – Patrycji się należały kwiaty a spikerowi imprezy życzenia. Tylko dlaczego to wszystko musiało się odbywać w czasie, kiedy zawodnicy w krótkich spodenkach marznęli na mrozie? Wystarczyło to zrobić podczas rozdania nagród, w cieple.
Na szczęście doczekaliśmy się startu. Na czele ze zdziwieniem odnotowaliśmy żwawo poczynającego sobie jegomścia w zielonej koszulce. Ciekawe co myślał sobie Jacek Wichowski. Ja jedyne pytanie jakie sobie zadawałem to kiedy padnie? Ale wytrzymał chyba ponad kilometr mocno rozciągając od razu czoło biegu. Na drugim miejscu spokojnie biegł faworyt imprezy – Jacek Wichowski. Ja byłem na 3 pozycji. Normalnie pierwszy kilometr po 3:20 nie byłby dla mnie problemem ale tego dnia czułem, że to 3:20 to było całkiem żwawe tempo. Od razu straciłem nieco dystansu do Jacka. Niedużo – kilka, kilkanaście metrów. Na szczęście Jacek szybko uspokoił tempo i już na drugim kilometrze biegliśmy blisko siebie. Jacek niezmiennie na 1. miejscu, ja niezmiennie w odległości 2-3 metrów dyszałem mu za plecami. Tempo utrzymywaliśmy całkiem słuszne – około 3:22-3:26 na tej trasie było naprawdę zacne.
Tak to trwało gdzieś pewnie do 5 kilometra. A ostrzegał Paweł Kownacki, że męczarnie zaczną się w połowie dystansu. No i miał rację. Zaczęły się pagórki, podbiegi, zbiegi, zaczął się piach i korzenie, było sporo zakrętów. W skrócie – bardzo mocny interwałowy kocioł. Jacek zdawał się utrzymywać tempo a ja wraz z nadejściem tych dodatkowych atrakcji zacząłem odczuwać trudy tygodnia. Nieco zwolniłem, straciłem do Jacka około 100 metrów i tak, biegnąc na bezpiecznym drugim miejscu spokojnie zmierzałem do mety.
Kiedy wybiegłem z lasu około 8 kilometra i już witałem się z gąską na mecie czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Szczerze powiedziawszy dla mnie był to najtrudniejszy fragment całej trasy. Biegliśmy wąską ścieżką przez łąkę. Z pozoru nic niezwykłego. Ale tylko z pozoru. Ścieżka okazała się bardzo nierówna i to na całej długości. W zasadzie nie dało się wybrać jakiejś optymalnej trasy – byliśmy zdani na wskakiwanie na kocie łby i zeskakiwanie z nich. Na dodatek ścieżka była potwornie miękka. Nie było to błoto. Miałem uczucie, jakby pod nogą było 20 centymetrów gąbki i z każdym krokiem noga zapadała się elastycznie do ziemi. Nie było mowy o jakimkolwiek dynamicznym wybiciu. Jak to napisała Aga Żur: „kolarze jak tam wjechali to myśleli, że zeszło im powietrze z kół”. Wierzę…

Wieliszewski Crossing 2018 ZIMA – podium Open (Jacek Wichowski, Aleksander Krzempek, Adam Pożarowszczyk)
Na metę wpadłem drugi. 1 minutę i 25 sekund za Jackiem Wichowskim. Zanim się pogubiłem dzieliło nas około 200 metrów, czyli pewnie koło 45 sekund dodając do tego te 30-40 sekund, które straciłem przez własną głupotę to wszystko się zgadza. Na mecie piątka z Jackiem. Pobiegł bardzo dobre zawody i zasłużenie wygrał. Był za to wyraźnie zaskoczony, że deptałem mu po piętach aż tak długo. Pewnie spodziewał się, że będzie szybko, łatwo i przyjemnie a tu masz – 45 latek go postraszył. 😉 Chciałbym zobaczyć jak długo dałbym radę utrzymać się za Jackiem przy biegu na świeżości. Może kiedyś…
Za moimi plecami zaskoczenie. Na 3. miejscu Adam Pożarowszczyk. Ale największym (pozytywnym) zaskoczeniem był finisz Łukasza Klasia (5. Open, 2. w kategorii M40), który bardzo pewnie na finiszu ograł Radka Gozdka. Brawo! Dodając do tego 2. miejsce w kategorii Agi Żuraniewskiej okazuje się, że nasz nieoficjalny team Ligi Starszych Dżentelmenów w komplecie zgarnął statuetki w kategoriach.
Dla porządku odnotuję jeszcze bardzo dobry i pewny bieg „mojego” Łukasza. 48 minut na tej bardzo trudnej trasie to bardzo dobry wynik. Przegapiłem jego finisz bo uciekłem się przebierać w świeże i ciepłe ubranie ale patrząc na zdjęcia to zachował sporo sił i dobiegł w świetnej kondycji. 🙂

Wieliszewski Crossing 2018 ZIMA – finiszuje Łukasz. Co za styl!
Podsumowując. Świetna imprezę i mój bardzo przyzwoity start na zakończenie kolejnego biegowego tygodnia. Do maratonu zostały 2 miesiące. Tydzień domykam na 160km. Do zobaczenia w edycji WIOSNA – mam nadzieję, że termin mi z niczym nie będzie kolidował.
Projekt Breaking2. Czy maraton poniżej 2 godzin jest w ogóle możliwy?
Sportowe wakacje czyli rzecz o roztrenowaniu
Mistrzostwa Europy Masters w Maratonie – Wrocław 2017
Deszczowa życiówka w 7. Półmaratonie im. Janusza Kusocińskiego