Rok 2015 nie obfitował jakoś specjalnie w „długie weekendy”, które prowokowałyby do krótszych lub dłuższych wypadów na obozy sportowe lub chociażby krótkie wyjazdy treningowe. Ale, że w lecie również nie miałem jakiegoś specjalnie długiego urlopu to postanowiłem wykorzystać święta Bożego Narodzenia oraz okres sylwestrowo-noworoczny na coś w rodzaju obozu sportowego.
Pierwsza część: Bielsko-Biała
Wszystko rozpoczęło się 22 grudnia podróżą do rodzinnego Bielska-Białej. Wiadomo: Wigilia, Boże Narodzenie – trudno wyobrazić sobie ten okres inaczej niż w gronie rodziny. Jednak twardo postanowiłem, iż wykorzystam ten czas także na sumienny trening. A że Bielsko-Biała otoczone jest całkiem wdzięcznymi górkami to polatałem trochę po Beskidach. Od środy do soboty udało się zrobić trzy bardzo solidne treningi górskie na przewyższeniach sięgających ponad 700 metrów. Pierwszego dnia „zdobyłem” tylko Szyndzielnię. Drugiego dnia z Szyndzielni pobiegłem dalej na Klimczok i zbiegłem do Szczyrku. Trzeciego dnia było wolne – święta plus regeneracja bo po wcześniejszych dwóch treningach moje nogi mocno odczuwały trudy górskiego biegania. Na dodatek Wigilia, prezenty no i w końcu przyjechałem też spędzić co nieco czasu z rodziną…. Ale czwartego dnia już nie odpuściłem i ponownie pobiegłem się powspinać – tym razem na Magurkę.
Wizyta w Bielsku zaowocowała więc trzema bardzo mocnymi treningami siły biegowej. Mięśnie mocno bolały od tych górskich podbiegów ale z drugiej strony zima to bardzo dobry okres na budowanie siły biegowej – jest sporo czasu na długie objętościowe treningi nasączone elementami siłowymi. Cieszę się więc, że nadarzyła się okazja pobiegania w rodzinnych stronach, tym bardziej, że zaraz po świętach czekał mnie jeszcze wyjazd do Szklarskiej Poręby na drugą część „obozu”.
Wyjazd do Szklarskiej Poręby
27 grudnia wyjechałem do Szklarskiej Poręby, gdzie miałem wraz z innymi biegaczami spędzić kolejne 6 dni, w tym Sylwester i Nowy Rok. W planie było kilka różnorodnych treningów i start kontrolny tuż przed wyjazdem. Do Szklarskiej dotarłem wraz z Łukaszem w niedzielę po południu po prawie pięciogodzinnej podróży. Zakwaterowanie mieliśmy w hotelu „Górnicza Strzecha”. O samym zakwaterowaniu napiszę kiedy indziej bo warto mu poświęcić osobny post 😉 Jeszcze w niedzielę późnym popołudniem wyszedłem na krótkie rozbieganie. Krótkie bo się już ściemniało. Wieczorem dotarły pozostałe osoby z naszej grupy tak, że w poniedziałek wyszliśmy w komplecie na wspólny trening tradycyjnym biegowym duktem, czyli trasą na Reglach. Trasa na Reglach jak na górzyste tereny Szklarskiej jest dość płaska ale pomimo te niewielkie zbiegi i podbiegi, które są na całej jej długości też potrafią nieźle zmęczyć. 🙂
Każdy dzień mijał nam „biegowo”. W czwartek w towarzystwie Edyty odbyłem swój najdłuższy trening w Szklarskiej – wycieczkę biegową Szklarska Poręba-Zakręt-Wysoki Kamień-Orle-Jakuszyce-Huta-Szklarska, łącznie 30 kilometrów. Na wycieczkę wyruszałem z mocno jeszcze obolałymi pachwinami po wtorkowym treningu na siłowni. Dodatkowo dzień wcześniej biegałem interwały i rytmy. Wszystko wskazywało na to, że będę mocno cierpiał…. Ale jak na mocno pagórkowata trasę i dystans to zniosłem jej trudy nadzwyczaj dobrze. Odpuściłem tylko początek prowadzący mocno pod górę ale później nogi trochę puściły i sunęło się już bardzo przyjemnie. To nie tak, że tych 30km nie odczułem ale naprawdę jak zobaczyłem na zegarku te 30km to mogłem jeszcze biec dalej.
Dzień po „trzydziestce” zrobiliśmy wspólnie jeszcze 17 km rozbieganie. Miałem ochotę na więcej ale wciąż nie byliśmy pewni tego, co będziemy robić w sobotę… Mieliśmy dwie opcje: albo kolejna wycieczka biegowa, albo start kontrolny. W piątek wieczorem przy kolacji wszyscy odrobinę narzekaliśmy na zmęczenie i jakoś nie było widać wielkiego zapału do startu. Solidarnie umówiliśmy się, że decyzja co do soboty zapadnie rano przy śniadaniu.
Rano wciąż nie chciałem jechać na zawody. Zmęczenie związane z nawarstwieniem treningów, masa naturalnej siły biegowej, która spowodowała „zamulenie”, wciąż nieco pobolewające mięśnie – to sprawiało, że nie miałem najmniejszej ochoty na start. Jeszcze przy śniadaniu upierałem się, że zostaję ale Edyta była nieugięta… Szybko się spakowała i zarządziła wyjazd. Kiedy zobaczyłem ją gotową do startu nie wytrzymałem. Krzyknąłem przez okno, aby poczekali na mnie, sprintem się ubrałem i kilka minut później siedziałem już w samochodzie gotowy do wyjazdu do Miłkowa na górski bieg na 10 kilometrów. O samym biegu napiszę osobno bo zasługuje na dłuższą relację.
Powrót
Start w Miłkowie wypadł ostatniego dnia naszego pobytu w Szklarskiej. Szybko minęły te 12 dni… Powrót był w niedzielę po śniadaniu. Kolejna kilkugodzinna podróż, na miejscu zmęczenie więc kolejny dzień bez treningu. Zresztą i tak nie miałbym w czym iść biegać bo wszystkie ciuchy wylądowały w pralce. 😛 Ostatecznie to nawet dobrze bo zasłużyłem na dzień regeneracji. To były bardzo pracowite dni i nawet zastanawiam się czy nie podarować sobie jeszcze jutro wolnego od biegania w prezencie…
Podsumowując cały okres świąteczno-noworoczny dostaję:
9 treningów biegowych
1 start kontrolny
200 kilometrów przebiegniętych w większości po górach
8063 metrów podbiegów i tyleż samo zbiegów
Ponad 1200 kilometrów podróży samochodem
Dodatki w postaci siłowni, basenu, sauny.
Dawno tak solidnie nie potrenowałem. Podziękowania dla Wszystkich za towarzystwo i wzajemne motywowanie się – w szczególności dla trzech osób: Łukasza, Edyty i Rafała. Trójka żelaznych motywatorów.
W sumie grudzień domknąłem bardzo imponującym jak dla mnie dystansem niemal 500 kilometrów! Wow – nie wiedziałem, że na tyle mnie stać. 😉 Czuję ogromną satysfakcję i jestem pozytywnie nakręcony na to, co mnie czeka w styczniu. Motywacja będzie bardzo istotna bo właśnie przyszło ochłodzenie, za oknem -15 stopni, a ja nienawidzę biegać na mrozie. Z dwojga złego: mróz i upał wybieram upał. 😉 Trener, który mnie trenował w czasach juniorskich wpoił mi jedną bardzo ważną zasadę: Poniżej -10 stopni Celcjusza nie trenujemy na wolnym powietrzu. Uzasadniał to zwiększonym ryzykiem przeziębień oraz szkodliwością na nasze stawy. Pamiętam, że trzymał się tej zasady bardzo konsekwentnie. Sęk w tym, że wtedy miałem trening alternatywny – salę gimnastyczną, siłownię. Teraz mam tylko teren…. Dlatego wychodzę i zobaczę jak będzie… Do zobaczenia.
🙂